wnie mu służyły w téj drodze, nigdy się nie czuł tak lekkim: a choć miał trzy mile przed sobą, zrobił je w dniu jednym, i ku nocy stanął w Małyczkach. Trzeba mu było całą wieś przechodzić, żeby się dostać do karczmy, w któréj choć się obawiał być poznanym, musiał noclegu szukać. Po drodze naturalnie wpadła mu w oko chata Prokopa garncarza, ale jakże się zdziwił zobaczywszy ją pustą, ogród napół rozgrodzony, gruszę pod którą był piec prawie uschłą, a piecysko same zarosłe chwastami nakształt starego pogorzeliska. W chacie nikt już zdaje się nie mieszkał, bo okien w niéj nie było: części odartego dachu brakowało, zrąb jéj zapadał w ziemię, drzwi tylko kołkiem jeszcze podparte nie wpuszczały do środka.
Łatwo się było domyśléć jak do tego przyszło: córka Prokopa wyszła do drugiéj chaty, zięć, choć oba grunta trzymał, téj nie potrzebował, najemnik się nie trafił, i po pół-roczném zajmowaniu jéj przez rekrutkę, stara sadyba opustoszała.
Dziwną to myśl zrodziło w głowie Jermoły.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jermoła.djvu/284
Ta strona została uwierzytelniona.