— Otóż, com ja wam mówił: musiałem pójść w świat, a jakem wyszedł, tak mi się znów za dzieckiem tęskno zrobiło, i powróciłem, żeby je choć zobaczyć.
— A widzieliścież?
— Nie, tylko co idę.... a sam nie wiem dokąd?
— To wstąpcie do nas.
— Bóg zapłać Naściu, niech ci na dzieciach to wróci: nie mogę, zobaczyliby mnie, rozgadali. Ja nie chcę, żeby już o mnie we dworze wiedzieli, abym dziecko choć zdaleka zobaczył: pójdę daléj. Ale powiedzno mi, co to, Prokopowa chata pustuje?
— A cóż popsuła się, nie było komu po téj rekrutce mieszkać, nie naprawialiśmy: jak upadnie, ogródek się powiększy.
— A nim upadnie?
— Ot! będzie sobie stała jak jest.
— Żebyście mi w niéj jaki tydzień pozwolili przemieszkać: jabym zapłacił.
Naścia się rozśmiała.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jermoła.djvu/288
Ta strona została uwierzytelniona.