pieca, łuczynkę na podpał. Naścia nakarmiła go jeszcze i wetknęła garnuszek strawy na jutro, a szczęśliwy Jermoła poszedł przez przełaz na nową sadybę.
Nic nie ma smutniejszego nad pustkę po człowieku: każda wieje śmiercią i trupem. Chata Prokopa już opuszczona od kilku miesięcy, wszędzie pleśnią i grzybami porastać zaczynała: w szczelinach jéj ziarna traw i zboża zabłąkane, puszczały żółte, blade, pozbawione światła: wyciekłe porostki; wilgoć sączyła się ze ścian, tok okrywały mchy siwe, a niezliczone robactwo królowało już w ruinie. Ale dla Jermoły wszystko się to wydało dobrém, i radę dać sobie umiał, ożywiony zbliżeniem do swego dziecięcia, pokrzepiony nadzieją widzenia go.
Założył okno, rozpalił ognia, wymiótł, wytarł, drzwi otworzył i dwie ławy jakotako zestawiwszy do kupy, podesławszy worki, położył się na nich spocząć po dniu długiéj i ciężkiéj lasowéj a piasczystéj drogi.
Nazajutrz cały dzień spędził w chacie krzątając się około oporządzenia izby, trochę Naści
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jermoła.djvu/293
Ta strona została uwierzytelniona.