Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jermoła.djvu/310

Ta strona została uwierzytelniona.

nie śmiał. O kiju powlókł się rozpatrzéć w lesie, i szukać wsi, którą już czuł niedaleko.
W istocie widać było za gęstemi zaroślami w prawo czarne sioło, dosyć długim sznurem nad jeziorem rozsiadłe, najeżone staremi gruszami, żurawiami studzień, z dwiema kopułkami starych cerkwi po dwóch końcach, i małym dworkiem na dawnym gródku wśród wałów wysokich, zapowiadającym, że nie sam dziedzic, ale ekonom mieszkać tu musiał. Stary wpatrzywszy się w nie, poznał, że to nie było polesko-wołyńskie sioło, ale kraj jakiś inny, różny od niego, choć podobny, błotnisty, płaszczysty i posępniejszy. Przekonywały go o tém i budowa chat inna, i wydmy piasczyste, i szerokie wody jeziora, i świérki przy cerkwiach rosnące: to mu się kazało domyślać kobryńskiéj Rusi lub okolic Pińska. Zadaleko jednak iść było na wieś po ratunek, dziecko tak samo zostawiając w téj budce pod noc zbliżającą się i za chwilę przyjść mającą. Powrócił stary po chwili, siadł w progu, głowę sparł na uszaku, i tak niespokojny zasnął, oglądając się