Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jermoła.djvu/311

Ta strona została uwierzytelniona.

na Radionka, którego twarz blada, wydawała się w cieniu marmurową. Śledził chwilami jego oddechu, przysłuchiwał się snowi; to znów złamany powracał, przysiadał i sam oprzéć się nie mogąc gwałtownéj potrzebie odpoczynku, zamykał oczy znużone.
Trochę rozpalonego ognia, podsycanego to liśćmi, to gałązkami suchemi, świeciło się pilnując ich do dnia; a gdy na brzask się wzięło, już uspokojony nieco staruszek zdrzémał się na dobre.
Gdy się przebudził, ujrzał zdziwiony pogodne nad głową słońce, ranek wkoło ciepły i pogodny, a przy sobie stojącą kobietę lat średnich, piękną choć bladą, przypatrującą mu się z uczuciem jakiegoś niewysłowionego podziwienia, zadumy i prawie smutku.
Kobiéta ta słusznego wzrostu, hoża czarnooka, ubrana była w szlafroczek perkalowy; chustkę miała na głowie i strój szlachcianek, kosz do grzybów na ręku, nóż prosty i jakieś w płachcie białéj zawinięte zapasy. Podniósłszy oczy na nią, Jermoła równie jak ona zdzi-