razu, że lata późniejsze już na nich nie zostawiają śladu. I tu powiedzieć było ciężko, czy pięćdziesiąt, czy o dwadzieścia więcéj miał mały, złamany człowieczek. Niewielkiego bardzo wzrostu, trochę zgięty w krzyżach, z głową łysą i osiwiałą, z zapuszczoną od niedawna, bo jeszcze niewzrosłą brodą i wąsami, cały pomarszczony jak zwiędłe jabłko zimowe, wyglądał dość jeszcze świeżo i czerstwo: cera jego miała krwi trochę, oko blasku, a rysy dawniéj regularne, dawały się jeszcze rozpoznać z pod pofałdowanéj skóry. Wyraz ich spokojnie i łagodnie smutny, miał niezwyczajną cechę swobody ducha, którą rzadko na twarzy biédniejszych ludzi spotykamy: rzekłbyś, że rachunek jego ze światem całkiem był skończony, i że zań czekał tylko cierpliwie obiecanéj zapłaty. Po ubiorze trudno go było zaliczyć do jakiegoś określonego stanu: nie byłto prosty wieśniak, choć strojem niewiele się różnił od niego. Świtka jaką miał na sobie była nieco krótszą od sukman poleskich, podpasywał ją skórzany pas z klamrą, spodnie były z cieńszego ciemnego
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jermoła.djvu/35
Ta strona została uwierzytelniona.