Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jermoła.djvu/47

Ta strona została uwierzytelniona.

I mnieby téż był już biczem nie wypędził od niego, bo panisko było jakich nie ma, powiadam wam.
Dość powiedzieć, choć to głupstwo, tak każdego uważał, że kiedy co smaczniejszego jadł, czy to owoc z ogrodu, czy potrawę jaką, nigdy się nie trafiło, żeby choć kąska ludziom do skosztowania nie zostawił. W kilka lat, kiedym go lepiéj poznał, stał mi się ojcem, i jak każdy z nas, życiebym chętnie dał za niego. Ze wszystkich dworskich najbliżéj go byłem: chodziliśmy razem na polowanie, które niezmiernie lubił, jeździliśmy na rybę, pracowali w ogrodzie. Bywało pamiętam dodnia wstajemy ochoczo, a stary bekas, wyżeł jegomości, czując co się święci, podskakuje, wykręca się i szczeka; my torby na plecy i w chrusty lub na błoto, a czasem i dzień tak cały o kieliszku wódki, chlebie i serze przechodzimy. Dziwiłem się, że taki poczciwy człowiek mało żył z ludźmi; ale kiedym go bliżéj poznał, dopatrzyłem się, że choć poczciwie dźwigał się i krzepił i uśmiechał, coś