tam było w jego życia takiego, o czém nikt nie wiedział, a co mu je truło. Bywało najweselszy zamyśli się nagle, westchnie, łzy mu po twarzy jak groch pociekną, ale ledwie je poczuł — oho! już albo strzelba na ramię i w las, albo na ogród, albo do jakiéj tam roboty, i nie poznasz że płakał.
Takiegomto ja miał pana, a było mi tak dobrze, że człowiek o sobie ani myślał. Dorosłem lat, on sam mi się naprzykrzał, czybym się ożenić nie chciał i osiąść na gruncie: ale jakże się było od niego oddalić? Przytém że u nas we dworze takeśmy byli od kobiét odwykli, jakby ich na świecie nie było; i zdawało się, że bez nich całe życie obejść się można, a kozak stary utrzymywał, że to tylko śmieci robi.
A taki sam się ożenił potém!
Pan nie zagadał do żadnéj, nie spojrzał nigdy; my téż choć się czasem poswawoliło za dworem, ale nam w głowie nie postało, żeby się ożenić! I tak pan sobie postarzał, i my sobie: jedni pomarli, drudzy jak ja powoli starzeć
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jermoła.djvu/48
Ta strona została uwierzytelniona.