Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jermoła.djvu/62

Ta strona została uwierzytelniona.

Wiatr chwilami przebiegał po gałęziach sosen i dębów blizkich zagrody, cisza głęboka panowała dokoła, i Jermoła zamyślił się modląc, gdy wpośród milczenia, zrazu niewyraźny, potém coraz głośniejszy i dobitniejszy dał mu się słyszéć płacz dziecięcia.
Było to kwilenie niemowlątka.... a tak blizkie, że niemal zdało się gdzieś z pod drzwi wychodzić.




— Cóż to być może? — rzekł w sobie stary przerywając pacierze i powstając z ławy — późna godzina: czyby która głupia baba miała się wybrać nad rzekę z dziecięciem, albo do mnie po lekarstwo?
Nastawił ucha, ale kwilenie się ani zbliżało, ani oddalało: widocznie dziécię gdzieś leżało w miejscu. Pora nie była potemu, żeby je z przenośną kolébką postawić tam miano; chłód, wieczór, położenie wygonu nie dozwalało tego przypuszczać. A głos dziecięcia kwilił smutnie.