— Nie! ja go nie oddam nikomu: to moje dziécię, moje! sam Bóg mi je zesłał: nie porzucę sieroty!
Ale radzić było pilno: dziécię kwiliło i płakało znowu. Jermoła wziął je na ręce... Co tu począć? do kogo pójść po radę? co najpierwéj robić?
Gdy je tak nosi po izdebce niemal oszalony swą dziwną przygodą, z powinięcia wysunął się zwitek ciężki i upadł na ziemię. Jermoła zdziwił się bardziéj jeszcze, podniósł i postrzegł w biały papiér zakręconych kilkadziesiąt sztuk złota.
Omało dziecięcia nie upuścił....
— A więc to ktoś dostatni wyrzekał się swéj krwi, płacąc, by mu ją ktoś odebrał!
Zamyślił się starzec usiłując odgadnąć świat, którego do téj pory tak mało rozumiał, a może intuicyjną siłą serca pojął chwilowo całą czarność, nędzę i cierpienia żywota....
— Mój Boże! — zawołał — znaleźliby się może i tacy, coby ten grosz odebrali sierocie... Nie! nikt o nim wiedzieć nie będzie: schowam
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jermoła.djvu/67
Ta strona została uwierzytelniona.