od lat już dwóch dojeżdżał do niéj szlachcic, który wprzód we wsi pisarzem służył, i ona go kochała i on do niéj przylgnął zapamiętale. Od téj pory każdy parobczak unikał od kozaczanki, i dziwy prawili o tych miłostkach pokątnych.
Stara jakby nic nie widziała, swatała się z córką po wsi jak mogła i umiała: jeździła z nią na odpusty, zapraszała na wieczorynki i doświtki. Spijano, zajadano, bawiono się, ale Horpyna nie doczekała dotąd od nikogo flaszy z ręcznikiem.
Trafił tak Jermoła, że nie zastał żywéj duszy przed chatą kozaczychy, gdy się do niéj zdyszany zbliżył z kwilącém znowu dziecięciem; światło tylko buchające przez okienko zwiastowało, że gospodyni doma. Wszedł więc wprost ze swojém zawinięciem do świetlicy staruszek.
Kozaczycha siedziała na ławie przy stole, podparta na ręku i zadumana, a Horpyna przy piecu: obie milczące i smutne, podniosły oczy razem, i ujrzawszy Jermołę z dzieckiem, zerwały się z krzykiem podziwienia.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jermoła.djvu/71
Ta strona została uwierzytelniona.