— Dawajże tu kozę! — zawołał z żywością — jest gdzie koza... kupię kozę...
— Koza u arendarza.
— Nie ma rady, idę i kupuję...
I już ruszył się do drzwi, kiedy go zarazem i kozaczycha i Chwedko wstrzymali.
— Bój się Boga! — zawołał chłop — a to cię żyd zedrze ze skóry, jak się dowié że koza potrzebna.
— A! niech weźmie co chce, aby kozę dał!
— Ostatnią koszulę oddasz za nią — przerwała zapalonemu kozaczycha — czy ty nie znasz Szmula: toż to okrutnik, że i między żydami poszukać podobnego... Powoli na miłość Boga! choć już kłamcie, że dla chowu potrzebujecie, bo ci za nią drożéj krowy każe zapłacić.
— Pójdęno ja z tobą — rzekł Chwedko — zobaczycie, zdurzym żyda.
— Ale cóż zrobić z dzieckiem?
— Nie turbujcie się, zostawcie u nas, nic mu się nie stanie.
— Jeno zmiłuj się matko, — rzekł Jermoła troskliwie — ostrożnie koło niego!
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jermoła.djvu/78
Ta strona została uwierzytelniona.