— No! zobaczysz — żywo rzekł Chwedko, biorąc do serca sprawę Jermoły — tylko mnie słuchaj.
Jermoła nabrawszy otuchy usiadł pod chatą, potrzebując prócz tego namyślenia i spoczynku; sparł się na ręku i zadumał głęboko, piérwszy raz oddawna zaglądając w przyszłość.
Chwedko pospieszył do szynkowni naprzód, ale tu Szmula nie było: chodziła tylko koza. Uchyliwszy więc drzwi paradnéj jego izby, i dobrze otarłszy nogi, i poprosiwszy wprzód o pozwolenie wnijścia, z czapką pod pachą wtoczył się kłaniając po kilkakroć na progu. Miał i to na uwadze, żeby stanąć na słomiance, bo żyd gniewał się, gdy mu jego izbę zanoszono błotem, a dobrze upewniwszy się w pozycyi, ręką do kolan pokłonił się raz jeszcze Szmulowi.
Potrzeba było chcąc być łaskawie przyjętym, dobrze pamiętać o wszystkich warunkach, tak właśnie jak baczny Chwedko; do nich należało otarcie nóg, trzymanie się u progu, i nie nazywanie starego żyda arendarzem, tylko kupcem: morejne bowiem utrzymywał, że szynk
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jermoła.djvu/86
Ta strona została uwierzytelniona.