i cebuli, twardym snem ujęty, spał jak kamień, a chrapał jak wóz niesmarowany.
Szmul przeszedł się kilka razy, spoglądając to na kozę, to na Marysię zdziwioną jego przybyciem; ziewnął, westchnął, i posłyszawszy szelest w sieni, poszedł coś na okiennicy rachować, udając niezmiernie zajętego.
Właśnie téż wchodzili Chwedko ze starym Jermołą, który drżał jak liść i wstydził się komedyi, którą dla kozy odegrywać musiał. Piérwsze jego wejrzenie padło na białą poważną jéj postać, i byłby się nieochybnie zdradził, gdyby Szmul to spostrzegł; ale żyd także odgrywając swoję rolę, bardzo zaprzątnionego rachunkiem miał minę, i tyłem był odwrócony.
— Dobry wieczór panie kupiec — powitał Chwedko.
— Dobry wieczór.
Szmul odwrócił się i pod nosem coś mruknął.
— A co? napijemy się po kieliszku? — rzekł Chwedko.
— Ja to rzadko piję, ale dla waszéj kompanii nalejcie Marysiu....
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jermoła.djvu/91
Ta strona została uwierzytelniona.