szaleństwa, toby było bardzo, bardzo zabawne! Na wsi musiemy się ratować choć takiemi dramatami, bo życie okrutnie nudne i jednostajne. To go tu Pan Bóg zesłał, prawdziwie, na pociechę naszą.
— Ja, jako wierny sługa szanownego mego dziedzica, żałowałbym go — dodał Zamorski.
— A! cóż mu się tam stanie — odparła Kornelia — w dwudziestu latach chłystki to sobie przynajmniej w łby strzelają, ale taki zawiędły kawaler...
I zaczęła się śmiać stara kuzynka, zacierając ręce. Właśnie wśród tak zajmująco rozpoczętej rozmowy, weszła powoli z ganku od ogrodu hrabina Wanda, ze zwykłą sobie powagą i spokojem.
Zamorski, który ją dosyć dawno nie widział, uderzony był, jakby po raz pierwszy, wdziękiem tej postaci, zachowującej cały urok młodości, spotęgowany tylko dojrzałością, która go posągowym, uroczystym oblała spokojem. Oczy jej i usta jak niegdyś w pierwszych latach, piętnował smutek i uśmiech ożenione z sobą melancholijnym, poetycznym twarzy wyrazem. Wanda chodziła zwykle czarno i bardzo skromnie ubrana, ale z niezmiernem staraniem i smakiem. Piękność jej, można powiedzieć, była składową częścią charakteru; chciała być piękną, nie będąc zalotną, czując, że taką stworzyła ją natura, że jej taką być kazała.
To staranie o siebie posuwała do drobnostek piękna hrabina, chociażby miała być sama z sobą, choćby nie przyjmowała nikogo oprócz służącej. Potrzebna jej była ta piękność zewnętrzna dla samej siebie. Nie zdawała sobie z tego sprawy, instynkt ją prowadził, lecz ten był tak silnym, że się mu oprzeć nie umiała, ani chciała.
Zamorski powstał na widok tego zachwycającego zjawiska, nie mogąc oprzeć się wrażeniu, jakie ona na nim, równie jak na innych, niemniej prozaicznych czyniła istotach. Kornelia wstała także z krzesełka żywo i trzpiotowato nad wiek.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jesienią tom I.djvu/100
Ta strona została uwierzytelniona.
— 92 —