— Daleko starszy, niż jego metryka — ciągnęła nielitościwa stara panna — żył prędko i zamaszysto i zapas lat swój wyszafował prędzej, niż drudzy. Mąż z niego będzie najnieznośniejszy w świecie, za to ręczyć mogę. Nie ma straszniejszych małżonków nad starych kawalerów.
— A stare panny? — pocichuteńku, patrząc na swój talerz, wybąknął nieśmiało, i jakby mimowolnie, milczący rejent, bo mu się to widocznie wyrwało bez wiedzy, aż się przestraszony obejrzał, posłyszawszy sam te wyrazy, w nadziei, iż może uszły ucha słuchaczów.
Ale wybuch nagły śmiechu przekonał go niestety, iż próżno sobie pochlebiał, że mu to ujdzie bezkarnie. Nie mogła się wstrzymać od śmiechu hrabina, rozśmiał się Zamorski, panna Kornelia śmiała się także, lecz mściwem okiem, gniewu pełnem rzuciła na rejenta. Było to jakby wypowiedzenie wojny nieubłaganej.
Epizod ten rozmowę sprowadził z toru, jakim się toczyła. Panna Kornelia obróciła w żart przymówkę, Zamorski bardzo zręcznie jakoś wplątał znów w opowiadanie swe pana Krzysztofa, lecz tym razem hrabina zwróciła oczy w inną stronę, zdawała się nie słuchać wcale i nie wmięszała się już ani słowem do rozmowy. Pod koniec jej nawet wstała od stolika i poszła coś obejrzeć w wazonikach, które ustawione były przed oknami. Zamorski zręcznie zaczął mówić o czem innem.
Gdy po herbacie pożegnał hrabinę i odprowadzony przez rejenta do ganku, znalazł się znowu na swej bryczce pan dzierżawca, począł rozbierać w myśli wszystkie szczegóły pobytu, rozmowy, wrażeń i wnioski z nich wyciągać, zdało mu się, iż mógł być spokojnym co do projektów pana Teodora.
— Tu on nic nie dokaże — rzekł w duchu — ta kobieta albo nikogo nie kocha, albo jeszcze zachowała
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jesienią tom I.djvu/105
Ta strona została uwierzytelniona.
— 97 —