Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jesienią tom I.djvu/11

Ta strona została uwierzytelniona.
—   3   —

lasów i gór rzuconym. W tej chwili na ścieżce prowadzącej do zamku, ukazał się wolnym krokiem idący mężczyzna, za którym drugi pies zupełnie podobny do leżącego w dziedzińcu, szedł dosyć żwawo i wesoło. Warto się było temu zjawisku przypatrzeć, dziwnie dobranemu do pustki, dla której zdawało się stworzonem.
Mężczyzna był lat więcej pięćdziesięciu, olbrzymiego niemal wzrostu, kościsty i silnie zbudowany. Trzymał się prosto i sztywnie, szedł z głową dumnie podniesioną, zamyślony, czasem machinalnie pokręcając siwego wąsa, który z obu stron twarzy wychodził twardo i groźnie. Zmęczony zdjął czapkę lekką i głowę widać było w całej wspaniałości jej, gdyż rzeczywiście wyglądała pańsko i majestatycznie. Typ to był rysów szlachetnych, piękny jeszcze mimo wieku i zmarszczenia. Czoło przeorały dwa grube nieschodzące już z niego fałdy, wiek je wraz z czaszką niemal całą z włosów obnażył, świeciła jak kość słoniowa, a po bokach tylko puszek biały ją otaczał. Nos rzymski, suchy i kształtny spuszczał się nieco na wargę wąsem przysłoniętą; część spodnia twarzy była proporcyonalną i równie harmonijną jak całość tego męzkiego oblicza. Oczy oprawne pięknie, wypukłe, pomimo otaczających je zmarszczków, patrzały jeszcze śmiało, jasno i bystro. Wiek nie mógł zniszczyć tej piękności, której resztki obudzić mogły jeszcze podziwienie. Na twarzy panował wyraz smutku i dumy.
Ruch i postawa zdradzały w nim człowieka, co nawykł był i czuł, że się urodził, aby rozkazywać. Patrzał z góry; coś, jakby ironiczny uśmiech czasem zadrgał mu na wargach. Szedł i stawał i patrzał, a potem szedł znowu. Posłuszny pies oglądał się na pana i nie śmiał pośpieszyć naprzód, kroki swe mierząc do jego chodu.
Ubiór miał na sobie bardzo prosty, buty długie myśliwskie po kolana, kurtkę z grubego sukna szaraczkową, maleńką torebkę z siatki na ramieniu, du-