Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jesienią tom I.djvu/129

Ta strona została uwierzytelniona.
—   121   —

Stary głową kręcił niezrozumiale, zdawał się mówić: — Rób pan jak mu się podoba. — Męczyński, który się był powstrzymał w pochodzie, ruszył się znowu i zbliżył ku gankowi. Wszedł na wschodki. Stary sługa ze swego miejsca się nie ruszył. Dobył z sakiewki trzy srebrne nowiuteńkie talary i nic nie mówiąc, captando benevolentiam wcisnąć je chciał w rękę staruszka, który dłoń cofnął, usta wydął i parę kroków w tył się poruszył, głową dając znać, iż podarku nie przyjmie.
— Przecież cię nie przekupuję — zawołał Teodor — pana twego cioteczny jestem, sam on mi się chwalił, żeście goli, jak tureccy święci, nie grzech ci się czemś przysłużyć.
— Pewnie — zamruczał stary — gdyby nie chodziło o to, paneczku, abym mojego pana zdradził i pomógł do wyszukania go, ale z tego nie będzie nic.
— Wiesz, żeś śmieszny, mój poczciwcze — odparł Męczyński — czyż to ja Krzysiowi źle życzę? czycham, czy dybię na niego? Jeśli się chcę widzieć z nim, przecie chyba dla jego dobra; mam interes ważny, od którego może szczęście jego zależy.
— A kiedy on i tak szczęśliwy! — rzekł stary. — Co komu do tego?
— Ślicznieście obaj szczęśliwi! — zaśmiał się Teodor — nie ma co mówić. Opływacie tu we wszystko: pałac przepyszny, kuchnia doskonała.
— A kiedy nam więcej nie trzeba! to co? — zapytał stary, i odwrócił się trąc łysinę. — Kara Boża z tymi opiekunami, którzy nas teraz obsiedli.
Trochę ostre wyrażenie starego, rozśmieszyło tylko pana Teodora.
— Tłómaczyć ci się nie będę — rzekł — ale jeśli pana swojego kochasz, a mnie wierzysz, powinieneś mi pomódz, bym go wyszukał.
— Dlaczegóż ja mam panu wierzyć? — ofuknął coraz się więcej niecierpliwiąc stary — dlaczego?
Męczyński śmiał się do rozpuku.