okaleczoną. Sługa postrzegłszy to, pobiegł co rychlej ku niemu. Zszedł i pan Teodor.
— Co ci to jest?
— Nic, nogę przebiłem nieostrożnie stąpiwszy, dlategom do domu powrócić musiał i temu winieneś, że się z sobą widzimy — rzekł Krzysztof.
— Wolałbym to być winnym sercu twojemu, niżeli nodze — odparł pół ironicznie Męczyński i podał mu rękę, chcąc pomódz do wnijścia na górę, lecz zasępiony pan Krzysztof nie przyjął jej, wskazał przed sobą drogę bratu i powlókł się za nim zaciąwszy usta.
Sługa tuż szedł, drzwi pootwierał, znaleźli się na górze. Na chwilę poszedł pan Krzysztof nogę opatrzeć, co niedługo trwało i powrócił wkrótce w jednym pantoflu, do pierwszej izby.
Na twarzy jego nietajone malowało się zniecierpliwienie; poznał je i pan Teodor, szedł widocznie zbyć się co najrychlej natręta. Usiadł w krześle, nałożył fajeczkę, spojrzał na Męczyńskiego i począł:
— Sądzę, że cię nie wymyślony pozór, ale jakaś istotna tu sprowadziła potrzeba; boć ciekawość już zaspokojna. Radbym wiedzieć o co idzie?
Odetchnął mocno.
— Przyznam ci się — mówił dalej — że ostatnia twoja bytność i przyniesione przez ciebie wspomnienia, wcale mi przyjemnemi nie były. Wzburzyło się we mnie wszystko, wystąpiły niedogasłe zarzewia głupiej przeszłości. Nierozumiem ludzi, którzy z zimną krwią bawią się cudzą męczarnią.
— W istocie, takiej zabawki i jabym nie rozumiał — odezwał się Męczyński — byłaby głupią i okrutną. Jesteś dziwak, ale ci dobrze z twem dziwactwem, albo przynajmniej znośnie, dlaczegożbym miał chcieć cię nawracać, nie wiedząc czy cię potrafię szczęśliwym uczynić? Widzisz więc, Krzysiu, żem chyba ani tak zły, ani tak nierozsądny, jak myślisz.
— Zatem... do rzeczy! — przerwał chmurno pan Krzysztof.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jesienią tom I.djvu/131
Ta strona została uwierzytelniona.
— 123 —