Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jesienią tom I.djvu/132

Ta strona została uwierzytelniona.
—   124   —

Męczyński wstał, przeszedł się, namyślił i stanąwszy naprzeciw brata, począł:
— Byłem w Zamostowie kilka razy; Wanda mi się podoba, jest-to dla mnie jakby stworzona na osłodzenie reszty mojego życia kobieta; chcę się z nią ożenić, uczynię co jest w ludzkiej mocy, aby się jej podobać, aby jej rękę pozyskać; otwarcie ci to oznajmuję.
— Po cóż u kaduka oznajmujesz mi to! — wybuchnął pan Krzysztof — po co? Kto ci broni czynić co ci się podoba. Idź, jedź, staraj się, kochaj, żeń; co mnie do tego!
Z tak gwałtownym wyrazem powiedział te słowa Pobóg, iż Męczyński chwilę stał zmięszany.
— Słuchaj-że — odezwał się — z tego gniewu wnieść łatwo, że się w niej jeszcze kochasz. Ludzie mi mówią i składają dowody, że ona o tobie nietylko pamięta, ale że prawdopodobnie kocha cię jeszcze. Widzisz, żem człowiek uczciwy, mówię to przeciwko własnym interesom, chcę twojego szczęścia. Idź! zobacz ją, zbliż się, ja ci ustąpię.
Oczy pana Krzysztofa złowrogim jakimś palące się blaskiem wlepione były w Męczyńskiego, uderzył pięścią w stół, i rozśmiał się dzikim przymuszonym śmiechem.
— Szatanie! kusicielu! szaleńcze! stary dzieciaku! — krzyknął — idź precz ode mnie! idź! to są głupie domysły i fałsze. Młodość się nie wraca i miłość nie wraca; mnie o grobie myśleć nie o małżeństwie; stanie przed ołtarzem, ale chyba trumna moja. Dajcie mi pokój! nie dręczcie mnie — wołał podnosząc głos — co wam do mnie? Nie jestem dzieckiem, nie potrzebuję opieki, nie chcę rady; dosyć tego, na miłość Boga! dosyć tego!
— Ale nie gniewaj-że się! nie gniewaj! — odpowiedział pan Teodor — zkąd ta passya cię bierze? jeśli nie z niedogasłych żarów, jak sam przyznajesz. Kochasz ją więc, a niechcesz jej.