Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jesienią tom I.djvu/138

Ta strona została uwierzytelniona.
—   130   —

czna garderoba pustelnika była fantastyczną i więcéj do lasu niż na pokoje zastosowaną. Potrzeba więc było kilkakrotnie wywoływać pana Krzysztofa dla narady. Na wyjezdnem podano spartańskie śniadanie: fllaszeczkę wódki z przywiązanym do niej na sznureczku korkiem, chleb i masło. W domu nie było nic innego. Głodny pan Teodor z rezygnacyą napił się i zjadł co podano, mając też na widoku, aby się tem Krzysiowi przypodobać, który chodził, jak noc posępny, chmurny i w miarę jak się chwila odjazdu zbliżała, niecierpliwszy coraz.
Konie pana Teodora stały pod górą zamkową, stary więc suknie w derkę dla niedostatku tłómoka, który szczury zjadły, zawiązane, zaniósł za panem do powozu. W milczeniu zeszli obaj po ścieżce. Teodor wskazał miejsce w powozie bratu, sam usiadł przy nim, pożegnali skinieniem głowy wkutego nad drogą starego sługę i ruszyli.
Pozostawszy sam, patrzał aż dopóki powóz nie zniknął mu z oczu, i rzekł w duchu: — Sądny dzień! Na nogę przebitą nie uważał, but wdział, jakby o niej zapomniał, głowa mu się zawróciła. Co teraz dalej będzie?
Tego nieumiejąc już rozwiązać, powlókł się nazad powoli. Stanął tylko u krzyża z cierniową koroną na dole i pomodlił się. Na sercu lżej mu się jakoś zrobiło, bo pana opiece Bożej polecił.
Teodor nieznacznie woźnicy zaleciwszy, aby koni nieoszczędzał, siedział już niemal całą drogę milczący. Sam się dziwował cudowi, który dokazał. Dobrze, czy źle uczynił, nie wiedział spełna; zdawało mu się jednak, że dopełnił obowiązku. Pan Krzysztof zrazu jechał nic nie widząc; jazda po długiem zasiedzeniu upajała go. Nie wychodząc za obręb swych lasów oddawna, nie widział tej okolicy, w której przeżył lata młode. Tu wiele na podziw rzeczy zostały nietkniętemi, jakby wczoraj je porzucił, inne zmieniły się do niepoznania. Mimowolnie pan