Krzysztof dał się pochwycić wrażeniu. Kilka razy zapytał o coś, na co mu Teodor bez pomocy swych sług odpowiedzieć nie umiał, to znowu wykrzykiwał z podziwienia i wzdychał na widok ruin. Droga ta do Zieleniewszczyzny znacznie go uspokoiła. Gorączka, z jaką wyjechał z domu, ustała, zastępował ją innego rodzaju niepokój: męztwo słabło. Myśl o widzeniu Wandy niepokoiła go dziwnie i nierozczulała; gniew zastępowało rozrzewnienie, przeciw któremu sam się oburzał, a pokonać go nie mógł.
Gdy stanęli przed dworem, który pan Krzysztof świetnym jeszcze pamiętał, nie powstrzymał wykrzyknika:
— O mój Boże! cóż to za ruina.
— Niestety! masz słuszność! — odparł, wesołością pokrywając wstyd swój, Teodor. — Qui va à la chasse, perd sa place. I łowy mi się nie udały, i majątek podupadł.
Jak zwykle gdy Teodor do domu powracał, a powóz jego zdala poznał pan Zamorski, tak i teraz znalazł się usłużny dzierżawca na wysiadanem. Zdziwiła go niezmiernie nieznana mu postać pana Krzysztofa, w której się odludka domyślił. Przychodził z zaproszeniem od żony na herbatę i wieczerzę, ale mu wyrazy na ustach zamarły.
— Panowie się znać nie możecie, choć sąsiedzi blizcy — odezwał się Teodor — jest-to mój zacny a miły przyjaciel i dzierżawca pan Zamorski, a to... domyślisz się pan zapewne... mój cioteczny, pan Krzysztof Pobóg.
Pobóg się zdala, sucho, sztywnie i dumnie ukłonił.
Nastąpiło milczenie, Zamorski jednak nie stracił głowy i wracając do zwykłego swego tonu, odezwał się:
— A ja tu na mojego dziedzica dobrodzieja czekałem z herbatką. Czem chata bogata tem rada. Gdyby szanowny pan Pobóg, szlacheckiem ubóstwem
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jesienią tom I.djvu/139
Ta strona została uwierzytelniona.
— 131 —