hreczkosieja nie pogardził, bardzobym był szczęśliwy powitać go w progach naszego folwarku.
To mówiąc, skłonił się, spojrzał w oczy interpellowanemu, który stał wyprostowany, milczący, jakby nie do niego mówiono. Nie przewidywał wcale wyjeżdżając z domu, iż zmuszonym być może wstąpić jeszcze gdzieś więcej, niż do brata i do Zamostowa. Niewysłowienie przykre owładło nim uczucie.
— Darujesz mi pan — odezwał się w końcu — nie bywam nigdzie od wieków, odwykłem od ludzi, a nawykłem do lasu. Na nic się wam nie przydam, zostanę tu, niech pan Teodor idzie na herbatę, ja jej nie pijam, dziękuję.
— Ale to nie może być! to nie może być! — począł przyskakując ku niemu Zamorski — moja chata uboga żadnej panu nie uczyni subjekcyi. Myśmy ludzie prości; wreszcie będziesz pan zawsze jakby u brata, boć to wszystko jego, a ja i moja rodzina szczycimy się tylko, żeśmy jego wierni słudzy.
Krzysztof ręką się pochwycił za czoło, zawahał, wtem natrętny Zamorski śmiało go za rękę pochwycił.
— Nie puszczę pana dobrodzieja! Bóg widzi, musisz mi ten honor uczynić! zaszczycisz chatę naszą. Proszę, błagam.
Co począć było? Pan Teodor się uśmiechał, Krzysztof nie śmiał się opierać. Poszli więc ku folwarkowi, tąż samą drogą przez ogród, jak ostatnim razem. I, jak naówczas, w ogrodzie znowu spotkali bawiące się Lizę i Misię, które na widok nieznajomego, posępnej twarzy, dziwnie trochę ubranego mężczyzny, stanęły osłupiałe. Krzysztof także byłby się cofnął od białych sukienek, gdyby Zamorski nie uspokoił go zawczasu w swym szlacheckim języku wyrazistym, oznajmiając mu... że to były te... smarkate jego dziewczęta.
Gdy pierwszy popłoch przeminął, obie panny przyłączyły się do towarzystwa, Misia ze zwykłą
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jesienią tom I.djvu/140
Ta strona została uwierzytelniona.
— 132 —