Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jesienią tom I.djvu/15

Ta strona została uwierzytelniona.
—   7   —

Staszuk stanął jak wryty w progu. Nie musiało to być zwyczajnem, gdyż po chwili podniósłszy nań oczy, pan spytał:
— Czegóż ty chcesz odemnie, Staszuk?
Zmilczał nieco sługa, pogładził się po głowie, chrząknął.
— Czego ja chcę — rzekł — to pan tego nie lubi; a no, jakiś list jest.
— List? gdzież? jaki? — z niecierpliwością począł pan.
Staszuk mrucząc zbliżył się do stolika, podniósł okrywające go sukno i dobył kopertę, którą położył przed panem.
W pokoju był mrok, wziął ją w rękę niechętnie myśliwy, spojrzał i położył nierozpieczętowaną.
— Któż to przywiózł? — zapytał.
— A, posłaniec... czeka na odpowiedź — począł schrypłym głosem stary sługa — tylko co pan wyszedł w las, gdy przybył. Nie było go czem nakarmić, tom go spać położył.
— Świecy — odparł żywo nieodpowiadając nic pan i rozerwał kopertę, usiłując list dobyty choć o mroku przeczytać.
Staszuk tymczasem śpieszył po świecę, którą przyniósł, gdy list już był raczej odgadnięty, niż przeczytany. Myśliwy nasz chodził po ciasnej sypialni, wyszedł z niej do pierwszej izby i mierzył ją szerokiemi krokami. Czoło namarszczyło mu się mocniej jeszcze.
Sługa z rękami w tył założonemi ustawił się w progu i czekał.
— Posłaniec się dopomina o odpowiedź — rzekł po przestanku.
— Powiedz mu niech idzie do djabła! — wybuchnął stary — odpowiedzi żadnej nie będzie.
Nie ruszył się Staszuk, gładząc tylko żywiej po łysinie.