Westchnął stary.
— Z kimżeście żyli?
— Z kim? — rozśmiał się smutnie stary — a no, pan najwięcej z psami i z książkami swemi i z sobą. Bywał u nas czasami Łowczy, to mu się kilka lat temu zmarło, jeździł czasem też kanonik, i ten już nieboszczyk. Teraz proboszcz rzadko się pokaże staruszek, a i temu zawsze pan przypomina: „o starych rzeczach mówić będziemy, o nowych nie mam ochoty.“ Proboszcz kilka godzin zabawi i wraca. Jeden ekspens cośmy mieli, to, że na święta i na niedziele do kaplicy kapucyna sprowadzał, ale to tam się zbyło drwami od klasztoru.
Pan Paweł słuchał z zajęciem.
— Jak sądzisz, nie da się namówić do mnie? żal mi go.
Staszuk głowę spuścił, oczy mu powieki przysłoniły, milczał długo, ręką nagle potem zamachnął.
— Chybaby Bóg cud uczynił — mruknął smutnie.
Prędko skończywszy niewytworne jedzenie, gość wstał.
— Mój drogi — odezwał się — daj ludziom, którzy na gościńcu stoją, po kieliszku wódki, gdy księżyc zejdzie pojadę. Chcę jednak jeszcze spróbować szczęścia.
Mówiąc to, wyszedł pan Paweł i skierował się znowu ku izbie, w której zostawił brata, ale tu go nie było. Drzwi od sypialni stały zamknięte. Począł chodzić głośno po sali, mając nadzieję, że tem wywoła Krzysztofa. Nie rychło jednakże ukazał się w progu z różańcem w ręku.
— Dziękuję za wieczerzę i pozwól się pożegnać — odezwał się pan Paweł. — Jakim jestem, Bóg niech sądzi, lecz ze złą myślą i sercem nie przyszedłem do ciebie, panie bracie, przyjęliście mnie, jak — psa... Nie gniewam się, słowo tylko jeszcze.
Krzysztof milczał długo.
— Co za słowo?
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jesienią tom I.djvu/30
Ta strona została uwierzytelniona.
— 22 —