Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jesienią tom I.djvu/33

Ta strona została uwierzytelniona.
—   25   —

mi zatruć pokój i pomścić się. Uczynił to umyślnie, oddalając się rzucił mi tę strzałę Parta, wiedząc, że mnie nią rani.
Ruszył ramionami, sam się litując nad sobą.
— Rozumu! rozumu! spokoju! Wanda, po latach ośmnastu, Wanda owdowiała. Wanda, która żyła z nienawistnym człowiekiem i była zmuszona przyjąć życie, jakie jej los narzucił, nie może być Wandzią moich lat młodych! Krzysztof umarł, ona nie żyje dawno, kropli krwi, która naówczas krążyła w żyłach naszych, nie ma już w nich dzisiaj. To głupie wspomnienie tego co nie istnieje. Uczucia się nie odradzają, zerwane pasma spoić się nie mogą nigdy; wiek gasi wszystko.
A jednak...
Załamał ręce idąc bez celu w las znajomą ścieżyną. Psy nienawykłe do nocnych wycieczek, z obowiązku towarzyszenia panu, powyciągawszy się, poszły za nim. Starszy siadł zaraz w bramie, niechciało mu się tej przechadzki, ziewał i był tego przekonania, że stary pan powrócić musi wkrótce. Młodszy pogonił za nim dalej trochę i siadł także burcząc bezmyślnie. I on był tego zdania, że fantazya pańska trwać nie może.
Tymczasem pan Krzysztof znikł im z oczu. Biegł jakby sam przed sobą uciekał.
Zszedłszy dopiero z góry w dolinę ciemną i chłodną, stanął.
— Ale to szaleństwo — zawołał — ludzie ze mnie i ja sam z siebie śmiać się będą... Cóż mnie ma obchodzić wspomnienie? nic! Ten niegodziwy człowiek zażartował ze mnie, jak z dziecięcia, odgadł we mnie stare dziecko. Powinienem był przyjąć to zimno, nie dać znaku życia! Zamknąłem drzwi gwałtownie, mógł się domyśleć wzruszenia, szydzić będzie, i sprawiedliwie. Jestem dzieckiem mimo ostatków siwego włosa... Precz mary, precz!! dosyć.