rotka jakiś, co się na dziecko własne wychował, i córka Wilczków Dosia, dziewczę szesnastoletnie. Tę, sam ojciec wychował i uczynił z niej, żywem słowem ją karmiąc, istotę osobliwszą, w której się pokora matki i ojcowska buta, i myśl żwawa i niespokojna łączyła. Dosia nie była wcale pięknością, ale wzrosła w pracy i młodością silną kwitła. Miło było spojrzeć na nią, tak wdzięczne kształty nadawało jej to życie w ruchu, na powietrzu, w ciągłem zajęciu i potrzebie myślenia o sobie, strzeżenia siebie. Siwe jej oczy patrzały roztropnie i ciekawie; twarzyczkę miała poważną, zamyśloną, uśmiech jakiś smutnawy: milczała chętniej, niż mówiła, lecz gdy była zmuszoną otworzyć usta, odzywała się zadziwiająco roztropnie. Ojciec z dziecka ją zarzucając pytaniami, do których rozwiązywania się przykładał, myśleć nauczył.
Cały dzień Dosia pomagała matce lub usiłowała ją wyręczyć, pozostały czas trawiła nad krośnami: Wilczek nauczył ją czytać i pisać, ale nadewszystko wpoił jej poszanowanie tego stanu, do którego należała. Czuła się... córką szlachecką. Dosyć dumnie też nosiła główkę i patrzała śmiało, a choć ludzką była dla wszystkich i uprzejmą, nie łatwo się do siebie zbliżyć dawała. Pan Krzysztof lubił się patrzeć na to rozwijające życie, na ten wdzięk młodości, który tak prędko więdnieje, na tę zagadkę kwiatu, co się ma stać uschłą łodygą i stracić niewysłowiony wdzięk dni wiosennych.
Dosia szanowała go jak ojca; przychodzącego zwykle całowała w rękę, i była dlań z respektem wielkim. Wszyscy zresztą w chacie kochali go niewymownie, mimo, że czasem ostry bywał, milczący i nieprzystępny.
Wilczek, wziąwszy na siebie obowiązki leśniczego, piastował je z gorliwością niemal przesadną. Cały dzień ze strzelbą na ramieniu pilnował granic, ścieżek, a najdalszy i najcichszy odgłos siekiery w lesie nieuszedł jego ucha. Obawiano się go naokół, nie lu-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jesienią tom I.djvu/42
Ta strona została uwierzytelniona.
— 34 —