Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jesienią tom I.djvu/43

Ta strona została uwierzytelniona.
—   35   —

biono, bo sumienny człowiek, choć ubogi, niczem w świecie skompromitować się nie dawał. Nosił się wysoko ze szlacheckiem sumieniem. Na niego pan Krzysztof mógł się spuścić zupełnie. Z kolei dozwolił mu utrzymywać bydło, które się szczęśliwie rozprowadziło; trochę owiec, trzody, konia; potem grzyby suszone, jagody i tym podobne leśne zbiory odstąpił na korzyść leśnika. Gospodarni ludzie umieli z tego grosz zrobić, działo się im bardzo dobrze.
Na korzyść pana postarał się Wilczek o pszczoły i pozakładał barcie, które się nadzwyczaj wiodły. Nieopodal znajdowały się pola, na których hreczkę siano, w lesie było lip dosyć, miały się więc gdzie pożywić pracowite bartniczki. W kilka lat rozprowadzone roje, w dziuplach i barciach doszły do poważnej liczby kilkudziesięciu. Dochód z nich wielce się przydał panu Krzysztofowi, któremu o grosz gotowy bardzo było trudno, część jednak jego odstępował Wilczkowi.
To spokojne życie, co tak jednostajnie mu tu płynęło, które się spodziewał dokonać w ciszy lasów, nagle zmąciło słowo jedno.
Pan Krzysztof siedział na ławie, płonęła mu głowa. Młodszy z psów jego, przywlókł się tu aż pod krzyż za nim, pysk mu na kolanach położył i drzemał.
Wczesny poranek wiosenny już nad lasami brzaskiem się zwiastował, gdy z dumań swych przebudzony, podniósł się wreszcie biedny samotnik. Wilgoć nocna i nieruchome siedzenie na ławie, bezsenność i odnowione bolesne wspomnienie, złamały go tak, iż powstawszy na nogi zadrżał i zachwiał się. Młodość poruszała sercem jeszcze, a wiek przypominał sił utratę.
Podniósł oczy, dziwnie mu się wydało to miejsce, do którego był nawykł od tak dawna. Niemal się zdziwił znalazłszy się na tej ławie pod krzyżem, gdy myślą był daleko ztąd, jakby wczoraj ścisnął dłoń Wandzi płaczącej.