— A tak! tak, zagranicą, i różnie się włóczyłem, w kraju też nie mieszkałem, a na listy nigdy mi nie odpowiadał.
— Nikomu — odezwał się Staszuk — to u nas prawo... a co listów jaśnie pan nieczytając w komin porzucał...
Teodor spojrzał.
— Cóż mu to? bzik? co?
— Chowaj Boże — odezwał się oburzony sługa — dla czego ma być bzik? My z ludźmi nie żyjemy i żyć nie chcemy... Jak co komu służy.
Ta liczba mnoga i powaga Staszuka snać rozśmieszyły gościa, który wyjąwszy z ust cygaro, patrzał przez szkiełko, bawiąc się starym...
— Dalipan! to przedziwne! c’est unique!
Staszuk z powagą zawtórował:
— Unika, tak... unikamy ludzi i dobrze nam z tém.
— A z kimże żyjecie? — spytał Teodor.
— Z lasem i z Panem Bogiem — rzekł sługa.
Teodor się śmiał ciągle.
— Komedya! — zawołał — komedya. — I te kilkanaście lat całeście tu tak przesiedzieli?
— A cóż —?
Podróżny wstał z kamieni i chodząc spoglądał na okolice.
— Bardzo to ładne... dzikie... ciche — ale tu żyć.w téj ruinie... Co? seryo go widzieć nie będę?
Staszuk ramionami ruszył.
— Już to darmo... gdyby go pan i zastał, to byuciekł. Cóż mu zrobić, kiedy nikogo niechce.
W milczeniu znowu dziedziniec przeszli, i pan Teodor znalazł się w ganku. Nie mówiąc nic Staszukowi, począł wchodzić po wschodach bez ceremonii.
Stary sługa był w najokropniejszem położeniu; niepodobna mu było odpędzić, wzbronić... a w sieni o dwa kroki mógł się oczekujący na odprawę gościa, znajdować pan Krzysztof. Gość zajrzał w sień pustą i na wschody rzucił okiem.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jesienią tom I.djvu/50
Ta strona została uwierzytelniona.
— 42 —