Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jesienią tom I.djvu/55

Ta strona została uwierzytelniona.
—   47   —

— Słuchaj — zawołał gospodarz — dla ciebie to były długie lata wrażeń, ruchu, życia, dla tego one w tobie wszystko zatarły. Ja żyłem zasklepiony, i dzisiejszy dzień graniczy jeszcze we mnie z katastrofą przytomną mi, jakbym ją przeżył wczoraj dopiero. Czas jest warunkowym, dla jednych długim, krótkim dla innych... nieruchomym dla tych co mu płynąć dają, nic na nim nie zapisując... Dla tego ja draźliwym jestem, jestem nieszczęśliwym — i...
Przerwał pan Krzysztof nagle, chociaż brat słuchał go z uwagą. Spostrzegł uśmiech na jego ustach — uląkł się.
— Nie śmiej się ze mnie — zamknął.
— Ja? z ciebie? mój Krzysiu; ja chyba z siebie się śmieję; ty dla mnie jesteś fenomenem uwielbienia godnym! Jam zestarzał, tyś młody... w tobie zaoszczędzone uczucia grają jeszcze pieść poranną, we mnie cisza nocna; ja nic nie czuję, mnie nic nie obchodzi.
— Tego ci zazdroszczę — odparł Krzysztof.
— Wpadliśmy na rozmowę, która nas obu zachmurzy — począł Teodor — zmieńmy ją.
Zamilkli obaj. Gospodarz zawołał Staszuka i coś mu szepnął na ucho; stary, który się wybuchu spodziewał, patrzał na obu i niezmiernie był zdziwiony, widząc ich w tak dobrym stosunku. To go ucieszyło; pobiegł co rychlej z rozkazami pana i zostawił ich samych.
Co się działo ze zdziczałym mieszkańcem zamczyska, wyrazić trudno; zrazu czuł się wzburzonym mocno, zwolna uspokajało się w nim wszystko; czuł się pociągnionym do Teodora i obawiał się go razem, lękał się bowiem, ażeby mu z sobą zmiany życia nie przyniósł.
Teodor ze swym uśmiechem ironicznym przypatrywał mu się ciekawie.
— Wiesz — rzekł — nie mogę powiedzieć, żebyś nie postarzał trochę; lecz, doprawdy, zachowałeś w twarzy nawet więcej młodości nademnie. Wyglądasz