dobrze, jak na anachoretę co żyje o razowym chlebie, na mnie znać, żem lat tyle zmarnował... ty i ona...
Krzysztof brew namarszczył ostro, Teodor zamilkł.
— Mój Krzysiu — odezwał się, spojrzawszy mu w oczy — dawno pewnie miłość twa ostygnąć musiała; dla czegóż o niej wspomnieć nie dozwalasz?
Ta uwaga może sprawiła, iż gospodarz odwrócił się, udając obojętność.
— Mów — rzekł sucho.
— Wystaw sobie, żem przybywszy tu, dopiero o losach tej pięknéj Wandzi się dowiedział... Eugeniusza znałem, dziwi mnie, żem się z niemi nigdy zagranicą nie spotkał. To musiała być nieszczęśliwa kobieta, bo Genio, doskonały chłopak w męzkiem towarzystwie, bon garçon dans toute l’acception du mot, na męża dla tak poważnej kobiety, a nawet dla żadnéj, nie był stworzony. Był doskonałym w rolach kochanków i to nie długich! Zmarło mu się słyszę na suchoty... ale też żył... żył... Co ta kobieta z nim wycierpieć musiała... Mój dzierżawca, prosty ale bardzo roztropny człowiek, który mnie bawić usiłuje, i u którego o wszystkich rozpytywałem, pierwszy mi o jéj losach dał wiadomość. Ciekawość mnie wzięła okrutna tę śliczną Wandzię zobaczyć, po tylu latach.
Pan Krzysztof na pół zwrócony ku oknu, choć słuchał, udawał że był swoją fajką zajęty, kilka razy zmierzył go oczyma mówiący, i ciągnął dalej, widząc, że się uspokoił.
— Wyobrażałem ją sobie zmienioną... Dwie mile ogromne odemnie do Zamostowa... opętane... Wybrałem się rano, przybyłem około południa... miejsce musisz znać...
— Przed wieki przejeżdżałem parę razy — cicho, spuszczając głowę, zamruczał Krzysztof.
— Jabym miejsca nie poznał — ciągnął pan Teodor — zmieniło się na korzyść. Pałac stary wyświe-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jesienią tom I.djvu/56
Ta strona została uwierzytelniona.
— 48 —