Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jesienią tom I.djvu/65

Ta strona została uwierzytelniona.
—   57   —

Wilczek nic nie mówiąc głową kiwać zaczął, lecz nie zdawał się zdziwionym, co żonę naprowadziło na myśl, iż wiedzieć musiał o panu i o jego obrotach.
— Nie wiesz ty co o nim? — spytała.
Wilczek się obejrzał i westchnął.
Zaciekawiło to kobiecinę.
— Tożbyś mi powiedział! cóż to tam!
— Ale, ale, gadać i gadać! — począł Wilczek ze zwykłą swą powagą, sentencyonalnie, gdyż chętnie morały prawił i myśl swą wyrażał, nadając jej formy wyszukane. Miał się potroszę za filozofa.
— Ale, gadać? kiedy człowiek sam czego dobrze nie rozumie. Cóż gadać?
— Ale mu się nic nie stało? — powtórzyła niespokojnie kobieta. — Niechżeby też Bóg go uchował od wszelakiego nieszczęścia, a i nas z nim. Tyle spokoju i dobrego, co z nim; drugiego takiego człeka w świecie nie znaleźć.
— Oj, co to, prawda — rzekł Wilczek. — Święta prawda!
I westchnął głęboko i dłonią namuloną powiódł po twarzy, jakby z niej troskę chciał zetrzeć.
— Jużciż tam przedemną tajemnicy robić nie będziecie — dodała jejmość z pewnym rodzajem wymówki.
— Pewno, pewno, bo i nie ma z czem się taić — rzekł Wilczek. — Ot, cała sprawa, że jemu i nam już życie chcą ludzie zamącić. Dobrze było jak u Boga za piecem jemu i nam, to licho przyniosło brata pod bok, z którym się nie lubią, rodzonego naprzód, a potem ciotecznego. Już to wiem, że tam obaj u niego byli, bo tu jadąc o drogę pytali, a trudnoż nie pokazać. Zaczną go najeżdżać, nachodzić, to mu i zamek zbrzydnie i wszystko. Nie dla czego też trzy dni jak błędna owca po lesie się włóczy nieboraczysko, bo ja go szpiegowałem. Pierwszej nocy spał w budzie na Jaskrach, drugiej w szałasie na Pokotyniu, trzeciej w chałupie pustej na starej leśniczówce. Nawet nie