chylił i jakby wrósł weń; patrzę, tylko drży, pies mu w oczy spogląda, szczeknął, ten go jak palnie... zaskowyczał i przypadł, a ten patrzy i patrzy. Zdjął z głowy nakrycie, jakby mu piekło, odprostował się, spuścił oczy i dopieroż namyśliwszy się, nazad, Ja za nim, ani go było zgonić, tak się darł, gdyby przestraszony, w dobre ćwierć godziny dobiłem się po nim do naszej granicy. Po takiej gońce byłem już pewny, że pójdzie spocząć do nas, a no, widzę go nie ma, pewnie na Pokotyniu...
— Niechże się Chrystus Pan i Matka Jego Najświętsza zlitują nad nim — ozwała się lękliwie kobiecina — oj ludziska, bo ludziska, co go tak męczą, niech im Bóg odpuści! takiego dobrego pana, co nigdy nikomu wody nie zamącił.
— Tsyt! — zawołał Wilczek — dać pokój gadaniu, aby kto nie słyszał; niech to będzie między nami, rozumie jejmość?
Kiwnęła głową Wilczkowa na znak, że dobrze zrozumiała i schyliła się ku zielu przyniesionemu, spostrzegłszy idącą ku chacie Dosię, która ulubioną krowę powoli idącą raczej prowadziła, niż pędziła.
Dosia pomimo swojego wiejskiego stroju kraśną była wdziękiem zdrowej i wybujałej młodości. Miło na nią spojrzeć było tak kształtnie wyrosła i tak instynktem piękną być umiała. Twarz jej poważna, zamyślona, prawie smutna, wzbudzała nawet w prostych ludziach jakieś poszanowanie i miała dla nich urok wyższości. Na czole dziewiczem mieszkała myśl i z siwych oczów tryskało bystre pojęcie. Ojciec, popatrzywszy na nią, uśmiechnął się z dumą rodzicielską.
Jak wszystkie mieszkanki lasów, wychowane w drzew cieniu, Dosia nie miała zbyt świeżych rumieńców, ani płci białej; opaloną była, nieco bladą, ale czerstwą i życia pełną. Strój ubogi ją okrywał. Na głowie powiązane bogate włosów orzechowych warkocze, przeplecione czerwoną tasiemką i okraszone
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jesienią tom I.djvu/69
Ta strona została uwierzytelniona.
— 61 —