sana — już panu mówiłam, że od rodziców iść sobie nie życzę. A co mi po tem.
— Bo ci się jeszcze nie podobał żaden.
— Może — szepnęła Dosia zmierzywszy go oczyma — a no o tem i mówić nie ma co. Zawsze mnie pan tem prześladuje i zawsze jedno odpowiadam. Niech-no pan sobie spocznie.
Podsunęła słomiankę psu, zakręciła się parę razy po izbie; stołek przestawiła pod ścianę, karafkę umieściła w środku stołu, przymknęła okno, zabrała miskę, zbliżyła się do ręki pana Krzysztofa, pocałowała ją prędko i zarumieniona wybiegła.
Hermes wyciągnął się na słomiance. Stary pan stał długo w pośrodku izby zamyślony, patrzał w okno. Cisza była dokoła, wieczór wiosenny mrokiem okrywał las i pola.
— I tego nawet spokoju mi zazdroszczą — zawołał wzdychając. — Tu przynajmniej przeszłości zapomnieć mogę!! Precz mary! precz!... Widzieć więcej z nich nikogo nie chcę. Dosyć tej próby, ucieknę jeszcze głębiej w lasy. Przynieśli mi z sobą męczarnie... lecz od czegóż rozum i wola człowieka? Wstyd i hańba — mówił, przechadzając się po izbie — ja, ja com lat tyle nogą nie stąpił za granice tych lasów, wyrwałem się jak dzieciak, aby umarłą nadzieję zobaczyć, i serce mi biło, i ból mi serce ściskał i musiałem nadludzkim wysiłkiem władzę nad sobą odzyskiwać. Cóż pomyśli Wilczek, jeśli mnie widział oszalałego? Sam wstydzę się siebie. Napiłbym się z Lethy, choćby jej woda miała być trucizną. Wszystko jeszcze przytomne, jak wczoraj.
Tak marząc siadł pan Krzysztof walcząc z sobą na tapczanie, wsparł się na ręku i dumając na pół senny z razu, dał się owładnąć znużeniu, które go obaliło na łoże.
Trzy noce spędzone w gorączce na niewygodnych leśnych barłogach, uczyniły ten sen potrzebą ta-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jesienią tom I.djvu/79
Ta strona została uwierzytelniona.
— 71 —