gdzie go znaleźć nie mogąc. Powrót do domu odkładał z roku na rok, mieszkał po stolicach, pieniędzy trwonił dużo, dochód mu nigdy nie wystarczał, rachunki się mnożyły; od dzierżawcy naprzód pożyczał ciągle, rosły więc ciężary, naostatek choć mimowoli postrzegł wędrowiec, że należało się we własnych interesach rozpatrzeć na miejscu. Wstręt miał do tego wielki pan Teodor; ale mus był i konieczność uregulowania tych nieszczęsnych rachunków. Zamorski nie bardzo sobie życzył przybycia dziedzica, lecz uniknąć rozprawy ostatecznej nie było podobna, i pan Teodor zjechał jednego niepięknego poranku do Zieleniewszczyzny.
Wydzierżawiając ją dziedzic nie spodziewał się wcale, ażeby za domem miał bawić tak długo; zamierzał wrócić najdalej za kilka miesięcy, za rok; czasem bywał już w drodze i coś go zatrzymywało zawsze, tak, że kilkanaście lat przeszły niepostrzeżone. Dom główny, starodawny dwór, był zupełnie wyekscypowany wraz z ogrodem; stary sługa familii, Olszak, który jeszcze dziadka pana Teodora pamiętał, rządził tu wszechwładnie. Przez lata tak długie, sam jeden siedząc, biedny starowina znudził się, skwaśniał, podupadł, zachorzał, a dwór pieczy jego powierzony, znacznie się też nadrujnował. Wracając więc przestraszony pan Teodor, zastał niemal pustkowie, gdzie się spodziewał rezydencyi wygodnej.
Zamorskiemu wyrzucać tego nie było można, bo dwor i co doń należało, całkowicie z pod jego władzy zostało wyjętem. Dawniej dosyć jeszcze rzeźwego Olszaka ze zdumieniem znalazł pan Teodor kaleką niemal, i, co gorzej, z nałogiem do konsolacyi spirytusowej. W pokojach panował nieład niewysłowiony, dach w wielu miejscach zaciekał wszetecznie, a że pokryć go na nowo nie zebrano się jakoś, a łatania niewiele pomagały, we wszystkich niemal pokojach stały miski, niecułki, balijki i rozmaite naczynia misternie porozstawiane. Wiele okien potłuczonych od gradu
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jesienią tom I.djvu/82
Ta strona została uwierzytelniona.
— 74 —