czywszy u drugich coś lepszego, niż u siebie, chętnie się uczył i naśladował. W ten sposób powoli gospodarstwo u siebie postawił na tym stopniu, iż lepszego, a nadewszystko szczęśliwiej się wypłacającego nad nie, w całej okolicy nie było.
I w tem jednak skromny Zamorski nie szukał sławy, mówił o swych zabiegach wywyższając zawsze drugich i ustępując im z drogi. Ulubionem jego przysłowiem było: że pokorne cielę dwie matki ssie. Ssał w istocie więcej niż dwie, o których mówił, ssał kogo tylko mógł, ale ssając ściskał, całował, poił, ze łzami o miłości i poszanowaniu zapewniał. Szczęśliwym trałem dobrał sobie towarzyszkę życia, która po pierwszych latach nowicyatu umiała się zupełnie nagiąć do obyczajów i trybu postępowania mężowskiego. Dobra kobiecina, gościnna, wesoła, gospodarna, nie ubiegająca się o pierwsze miejsce w kościele, ani o zaćmienie ubiorem, lubianą była powszechnie. Chowała się, jak wąż do kątka, szanowała bardzo dostojne panie noszące, koronki, brylanty i imiona świetne, a śmiała się z nich z mężem pocichu.
Całą pociechą jej życia, celem jego, było wychowanie dwóch córek, ładnych dziewcząt, żwawych, rozbudzonych, figlarnych, posiadających wszystkie przymioty ojca, ale nieskończenie wykształceńszych od rodziców i wzdychającego do świetnego losu. Liza i Misia o rok tylko jedna od drugiej różniące się wiekiem, miały guwernantki w domu, próbowały pensyi w mieście, z zapałem oddawały się francuzczyznie i muzyce, czytywały wiele i bez wyboru, i wyrosły na dwa aniołki wiejskie, niebezpieczne dla młodych zapaleńców i dla starych magnatów. Obie marzyły o miłości, ale... gotowe były nawet to marzenie poświęcić na ołtarzu rzeczywistości z milionem i tytułem...
Rodzice cieszyli się panienkami niewymownie, czasami zlekka prostując ich pojęcia i ochładzając morałami wybryki fantazyjne, ograniczające się na słowach, w ogóle jednak zostawiali im wiele swobody,
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jesienią tom I.djvu/85
Ta strona została uwierzytelniona.
— 77 —