mając wysokie wyobrażenie o instynkcie ich, rozumie i znajomości świata z książek zaczerpniętéj. Pan Zamorski w niemym zachwycie słuchał ich dowcipnego szczebiotania, a matka, choć niekiedy ruszała ramionami, dumną była ekscentrycznością miłą swych córek.
Liza, starsza o rok od siostry, miała i tę piękność, jaką na chwilę w życiu daje młodość każdej kobiecie, i niewysłowiony wdzięk trzpiotowatego dziecięcia, które jak ćma lata koło ognia, niechcąc rozumieć, że skrzydła popalić, może. Nie kosztowało ją nic dowcipne słówko, dwuznacznik, zaczepka śmiała; zalotną była naiwnie, natarczywie, zabawnie. Wiek czynił ją niemal dzieckiem, wiele obiecującem, nie miała bowiem nad lat ośmnaście a matka, przez rachubę i do tego się jéj przyznawać nie dozwalała. Utrzymywała, że tylko tak nadwyczaj jakoś prędko się rozwinęła. Ciekawa, ruchliwa, niezmordowana Liza, na swój wiek znała złych i dobrych rzeczy świata, aż do zbytku. Życie się jej przedstawiało jak bardzo zabawna rola do odegrania, w której miała za sobą ogromne szansy powodzenia: piękność, młodość, wdzięk, dowcip, wreszcie i rosnący majątek ojcowski wchodziły w rachubę.
Misia, o rok młodsza tylko, choć miała może więcej dowcipu niż siostra, daleko była skromniejszą na pozór, mniej się z nim popisywała, ale wejrzenie jej i słowa większą miały potęgę i silniejsze czyniły wrażenie. Liza opanowywała w pierwszej chwili, zawracała głowy komu chciała, chociaż się one później łatwo odwracały. Misi zapomnieć było trudno, zwłaszcza ci, co się do niej zbliżyli poufałej, pociągnięci się czuli urokiem, jaki na nich wywierała.
Liza i Misia obie były małego wzrostu, jak rodzice, zręczne, wdzięczne, rumiane, żywe, podobne do siebie, ale jeden typ różnie się w nich rozwinął: w starszej więcej miał promienistości, jeśli się tak wyrazić godzi, w młodszéj więcej skrytej siły. Oczy
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jesienią tom I.djvu/86
Ta strona została uwierzytelniona.
— 78 —