Tego usposobienia w panu Teodorze, zręczni państwo Zamorscy wcale nie odgadli, nie mogła go też zgadnąć Liza, która w młodej główce wystawiała sobie, że stary człowiek żywą młodością będzie pragnął ubiegłą swą przypomnieć i zastąpić. Trzpiotała się więc i zamiast go pociągnąć ku sobie, bawiła, ale przestraszała...
Stary kawaler, pełen uwielbienia, drżał na myśl samą takiej towarzyszki z żywego srebra.
Zamorski nie zdradzając się wcale, gdy znowu mowa była o hrabinej Wandzie, rzucił tę myśl, że się w niej niegdyś kochał pan Krzysztof i że, któż wie, może on, mający pierwsze prawo do jej ręki, mógłby blizkiemu krewnemu mieć za złe, gdyby nie wspomniawszy mu nawet o swej myśli, nie starając się z nim rozmówić o tem, posunął się w konkury do wdowy. W ten sposób nieznacznie namówił go do odwiedzenia pustelnika w jego zamczysku. Sam zaś mieszkając o granicę, znalazł pozór jakiś sąsiedzki, do odwiedzenia hrabinej. Bywał on u niej za życia męża i po owdowieniu; odwiedziny więc nie mogły dziwić nikogo... Nie mówiąc o tem nic żonie, dobrawszy sobie bardzo zręcznie powód jakiś, z interesu wypływający, Zamorski włożył najlepszy frak, oblał się wódką kolońską, aby gospodarską woń, którą z sobą nosił odpędzić i jednego poobiedzia wyruszył, nastroiwszy bardzo poważne oblicze, do jaśnie wielmożnej hrabiny.