Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jesienią tom I.djvu/97

Ta strona została uwierzytelniona.
—   89   —

zmiernie. Panna Kornelia z wielu a różnych powodów cierpieć go nie mogła, lecz znosić musiała. Miał za to szacunek i wiarę u samej pani, dla której gotów był życie poświęcić. Nie on zresztą jeden we dworze żywił to uczucie dla hrabiny, miała ona tę władzę szczególną, którą niewiele kobiet posiada, że budziła przywiązanie dla siebie we wszystkich ją otaczających. Szanowali ją, nadskakiwali i każdy się miał za szczęśliwego, gdy mógł jej uczynić jaką przyjemność.
Była też hrabina dla całego swego dworu prawdziwą matką; oko jej umiało dostrzedz i odgadnąć łzę, niepokój, potrzebę każdą, a dłoń śpieszyła z chętną pomocą. Choć nie wahała się brudnego dziecięcia wieśniaczego wziąć na ręce, choć dla najmniejszych i najlichszych była pełną łagodności i dobroci, jej postać szlachetna, mowa powolna skąpa, ubiór wykwintny i smakowny, całe jej obejście się pańskie jakieś i trochę chłodne pozornie, nadawały jej — nazwisko arystokratki.
Szlachta uważała ją za zbyt wielką panią i czuła się w towarzystwie jej nieco obcą i zakłopotaną. Smutek rozlany na twarzy, milczenie, rozważne odzywanie się, odstręczały od niej wielu tych, co bliżej poznać jej nie mogli. Życie w Zamostowie płynęło bardzo spokojnie i jednostajnie; hrabina Wanda spędzała je na pielęgnowaniu kwiatów i ogrodu, na czytaniu książek i nut, które najczęściej parę razy przegrawszy odkładała na półkę, by ich więcej nie wziąć w rękę; na przechadzkach po parku i przejażdżkach po okolicy.
Tego dnia wiosny, gdy pan Zamorski wybrał się w odwiedziny do Zamostowa, hrabina Wanda była właśnie z książką w ogrodzie. Na turkot wózka, łaknąca gości i słuchaczów, panna Kornelia pospiesznie ścisnąwszy pasek na czarnej sukni i poprawiwszy loków przyprawnych à l’anglaise w zwierciedle, wybiegła co najrychlej do przybyłego, nie wiedząc nawet kto przyjechał.