Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jesienią tom II.djvu/107

Ta strona została uwierzytelniona.
—   102   —

ciej po wakacyach... pan Wikarski, mój nauczyciel, powiada, że ja się nieźle uczę, ale na koniu to lepiej jeżdżę, niż na łacinie, proszę stryja. Gdyby mi i niekiego konia dali, nie zlęknę się, a jak z pistoletu strzelam!
— Krew Pobogów! — przerwał Krzysztof uśmiechając się — to nie tak jak ojciec.
Ale domówiwszy ledwie, za język się ukąsił i chłopca pocałował.
— Słuchaj — rzekł — jak będziesz miał z kim, przyjeżdżaj tu czasem do mnie, ja cię strzelać nauczę.
— A! dobrze, doskonale — całując w ręce stryja zawołał Wacek — ale też stryjcio kiedyś do nas przyjedzie?
Spojrzał mu w oczy, Krzysztof milczał. Pan Adryan, któremu się tak na podziw szczęśliwie udało, odszedł umyślnie do okna.
— Jaki by tatko, jakby mama była szczęśliwa...
— Dość, dość! — rzekł Krzysztof. — Tu w lesie strzelać ci będzie lepiej, przyjeżdżaj do mnie.
— Ale z kim? — rzekł Wacek, to sęk. Ojciec z lada masztalerzem nie puści, a pan Wikarski tak jeździ na koniu, jak to mówią, po łacinie. Byle co, za grzywę się chwyta i wola: Jezus Marya...
Krzysztof się rozśmiał.
— Czem was tu przyjąć? — zawołał wesoło i wstał, boć to goście.
Podszedł ku drzwiom za kij chwyciwszy.
— Niechże stryjcio się nie fatyguje, ja kogo zawołam.
I chłopak poleciał przodem.
— Siarczyste chłopię! — rzekł do Adryana gospodarz — a żeś to wasze mnie tak wziął zdradą i przywiózł go tutaj. — I uścisnął Adryana.
Wacek powracał wiodąc za sobą starego. Pierwszą rzeczą, gdy go ujrzał na progu Krzysztofa, było zapytanie: