Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jesienią tom II.djvu/112

Ta strona została uwierzytelniona.
—   107   —

był wesoły, choć mówiono, że zawsze chmurny chodzi. Konia opatrywał, popręg próbował.
Tak się rozpoczęło opowiadanie, któremu długo nie było końca. Wacek przypominał sobie coraz nowe szczegóły wracał do już opowiedzianych, ale był bardzo szczęśliwy. O wiele rzeczy pytać go nie śmiano, ojciec się cieszył choć tem, że znowu rodzinę łączyła nić jakaś, którą czas mógł umocnić.
Jakkolwiek pan Wikarski istotnie bardzo po łacinie konno jeździł, postanowiono chłopca z nim i ze starym woźnicą, choć raz w tydzień posyłać do stryja. Pan Paweł obiecywał sobie nieco później sam towarzyszyć dziecku, aby za przyjęcie go podziękować, pani Pawłowa po cichu wzdychała do tego, aby i ona mogła wreszcie dostać się na zamek ten zaczarowany i pokazać Magdzię swoją.
Paweł radził stopniami i powoli iść, aby Krzysztofa nie zrazić. Od dawna Weselszego wieczora nie pamiętano w Pobogowszczyznie. Pawłowej łzy stawały w oczach, przykro jej tylko było, że temu prawie nieznanemu dobroczyńcy nawet podziękować nie mogła. Hrabina wiedziała także o celu wyprawy Adryana i była trochę niespokojną o nią, posłyszawszy głos jego, wyszła co prędzej dowiedzieć się co się stało. Panna Kornelia i rejent już obiegli młodego rycerza. Pocałował w rękę ciotkę.
— Dokonałem dzieła szczęśliwie — rzekł — tak jakem się spodziewał, bo rachowałem, że w tem sercu, które zaschło z wierzchu, jest jeszcze czucie i życie. Nieomyliłem się wcale, trzeba było być świadkiem sceny tej, aby pana Krzysztofa pokochać. Łzy mu się rzuciły z oczów, uścisnął chłopca i już się od niego nie mógł odebrwać. Tak zmienionego anim się go widzieć spodziewał. O! niech mi ciocia wierzy, tylko gorące, wielkie serca mogą być zdolne do heroicznych dziwactw i do znoszenia takiej dobrowolnie narzuconej sobie pokuty.