Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jesienią tom II.djvu/113

Ta strona została uwierzytelniona.
—   108   —

Hrabina nie odpowiedziała nic. Pan Teodor, który był także wtajemniczony w tę wyprawę i o jej skutku chciał co najprędzej się dowiedzieć, przystawił się konno z Zieleniewszczyzny. Pierwsza próba, choć ją odbolał, zachęciła go do odnowienia znajomości z siodłem, zdawało mu się, że przez to młodszym się wyda. Przybył więc w rejtroku i spacerowym ubiorze z dawną wydobytą gdzieś z tłumoków szpicrutą, i nadszedł właśnie, gdy Adryan zdawał z missyi swojej sprawę. Musiano przed nim powtórzyć wesołą nowinę, której rad był serdecznie.
— Pan Adryan doprawdy dokazuje cudów! ktoby się tego mógł po takim trzpiocie spodziewać! — zawołała panna Kornelia.
Okrywano go pochwałami, Teodor pomyślał sobie w duchu: — Muszę go mieć za sobą, niech-że jeszcze mnie wyswata, o czem zresztą nie wątpię.
Po herbacie, przy której rozmowa mimowolnie wracała do pana Krzysztofa, a hrabina milczała, ponieważ wieczór był piękny, towarzystwo całe na ganek się przeniosło, a Męczyński z cygarem wyprowadził Adryana do parku. Gdy się nieco oddalili a rozmowa wesoły zwrót przybrała:
— No, cobyś pan na to powiedział — odezwał się Teodor — żebym ja jeszcze o ożenieniu pomyślał?
— Pan? o ożenieniu — podchwycił Adryan — powiedziałbym, że lepiej trochę późno, niż nigdy.
— Znajdujesz-że trochę późno?
— Że niewcześnie, to pewna.
— To wiem — mówił Teodor — że się czuję młodym. Kto rachuje na lata zawsze się myśli, one różnie płyną dla ludzi, metryka nic nie dowodzi.
— Jestem też tego zdania.
— W latach dojrzalszych dopiero ożenienie loteryą być przestaje.
— Myślisz pan? — zapytał Adryan — ja nie wiem, dla mnie, c’est du grec. Zdawałoby mnie się jednak, że małżeństwo zawsze jest loteryą, boć choć się