Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jesienią tom II.djvu/114

Ta strona została uwierzytelniona.
—   109   —

znają narzeczeni, nigdy obrachować nie mogą, jak się z sobą zbliżywszy godzić będą. Więc myślisz się pan żenić — rzekł Adryan — będzie to zapewne obrachowane teoretycznie małżeństwo.
— Trochę teoryi, a dużo serca.
— Dużo cukru, i ja słodko wszystko lubię — rzekł Adryan — serce słodzi wszystko. Masz pan jakie projekta?
Teodor wprawdzie miał na ustach tajemnicę swą, ale się powstrzymał od objawienia jej, chciał sondować wprzódy Adryana, gdyby można naprowadzić go na to zręcznie, aby on sam wpadł na myśl swatania go.
— Projekta! — powtórzył pan Teodor — hm! snuje się ich wiele. Stałego tak stanowczego nie mam jeszcze nic, lękam się. W moim wieku posunąć się i zostać odepchniętym, przykro.
Niechciał się przyznać, że to go już spotkało, a raczej odprawę, którą otrzymał, uparcie sobie chciał inaczej tłómaczyć.
— Tu w sąsiedztwie nie ma w czem wybierać, o ile ja je znam — dodał Adryan — panien nie wiele.
— Nie jestem koniecznie za panną, mogłaby być wdową, — cicho szepnął Teodor, sądząc, że Adryana to na myśl jakąś naprowadzi.
— No, i wdów nie widzę — odparł młody chłopak udając niepojętego — oprócz cioci, która, o ile wiem, wcale się za mąż nie wybiera.
Teodor puścił dym nagle z cygara, i zamilkł.
— Wie pan co — dorzucił zbliżając się doń poufale — pan jesteś w niebezpieczeństwie w domu. Panny przeczuwają tych, co się chcą żenić. Mężczyźni tego wieku i takiego wykształcenia jak pan, wywierają urok wielki na młode istoty. A nuż się w panu która z Zamorskich rozkocha? Uważałem, że panna Liza...
— To dziecko — mruknął Teodor.