— Ale jak się panu zdaje, czyżby to miało być nieodwołalnem, że nigdy za mąż już nie pójdzie?
— Za nic nie ręczę — ramionami ruszając dokończył Adryan — lecz zdaje mi się, że w każdym razie nie łatwo zmienia przekonania.
Wydatniej już nie chciał się spowiadać pan Teodor, ziarno było rzucone. Intelligentny młodzieniec powinien się był domyśleć reszty.
Druga część zadania zależała na tem, aby Adryana zapewnić o najczulszej przyjaźni i zjednać go sobie, resztę więc rozmowy temu celowi poświęcił pan Teodor. Chłopak i tak był szczery, lgnący, przyjacielski, sympatyczny; zaczęli więc mówić o czem innem, i spoufaleni bardzo wrócili do ganku.
Z salonu rozlegała się muzyka panny Kornelii, którą ona miała za znakomitą, choć w istocie tylko anielska cierpliwość hrabiny znieść ją mogła. Teodor przysiadł się do Wandy zamyślonej i smutnej i usiłował ją rozweselić, co mu się nie udało wcale.
Następnych dni pan Krzysztof chodził po lasach, jak dawniej, parę razy zaszedł do chaty Wilczków. Za drugim zdziwił się nieco, gdy mu Dosia rumieniąc się powiedziała, że ich pan Adryan odwiedził.
— A on tu po co? — zapytał marszcząc się.
— Przejeżdżając, przychodził wody się napić, pogadał chwilkę bardzo grzecznie z matunią i ze mną, i więcej nic.
— Wcale niepotrzebnie, niepotrzebnie — zamruczał stary przyjaciel. — Młodzież, zwyczajnie młodzież, bałamuty, a ręczę, że gdyby tu świeżej twarzyczki Dosinej nie było, pewnoby nie zajrzał.
Dosia twarz przysłoniła fartuszkiem.
— Więc nie wychodzić jeśli nadjedzie?
— A zapewne — rzekł pan Krzysztof — po co? ożenić się z waćpanną nie ożeni, a bałamucić się dać... nie godzi się, do czego to?
Zamyśliło się dziewczę.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jesienią tom II.djvu/116
Ta strona została uwierzytelniona.
— 111 —