Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jesienią tom II.djvu/123

Ta strona została uwierzytelniona.
—   118   —

Kornelia. Podniosła oczy i zobaczywszy pana Krzysztofa, stanęła osłupiała. Nie mogła pojąć zkąd się wziął, nie wszedłszy urzędownie przez ganek i jej kontrolę. Oczom prawie uwierzyć nie chciała. Adryan, który to postrzegł, rozśmieszony był wyrazem zdumionym jej twarzy. Nie dając poznać po sobie ani ciekawości, ani zadziwienia, kuzynka złożyła tę nieszczęśliwą robotę kanwową, do której ilekroć się wzięła, zawsze jej coś przeszkodzić musiało i zbliżyła się do hrabiny.
— Zkądże pani wzięła gościa?
— Spotkaliśmy się w parku — odpowiedziała gospodyni — bardzo miła niespodzianka.
— Ja jestem z tych gości, co piechotą przychodzą — rzekł pan Krzysztof.
Kornelia uśmiechmęła się nie odpowiedziawszy nic, towarzystwo całe usiadło w ganku. Rozmowa we czworo nieskończenie była trudniejszą od tej, którą poczęli sam na sam, ale na to był Adryan, żeby cugle pochwycił i pokierował nią zręcznie.
— Spodziewam się — zawołał — że teraz gdy droga do Zamostowa już dobrze prześledzoną została, miłego gościa zobaczemy częściej u siebie. Szedłeś pan długo?
— Pewnie daleko krócej niżby się jechać potrzebowało — mówił Krzysztof — bom szedł jak oczy niosły, zupełnie prosto, i dopiero z puszczy mojej wyszedłszy, trochę krążyć musiałem.
— Droga jest dziką?
— Owszem bardzo piękną, dopiero, gdy się park Zamostowski zobaczy, może się dziką wydawać.
— Nieprawdaż — rzekł Adryan — że dzieło cioci jest zachwycające?
Nie dając odpowiedzieć zagadnionemu, chłopak się zbliżył do panny Kornelii i cicho coś jej szepnąwszy, wyprowadził ją do sąsiednego salonu.
— Panno Kornelio — rzekł śpiesznie — mówmy o czem pani chcesz, kłóćmy się o co się pani podoba, ale nie siedźmy im na karku i nieprzeszkadzajmy.