na chłopaka surowo, pomknęła i weszła na ganek prawie szturmem biorąc wnijście. Wszedłszy zajęła miejsce jak najbliżej pana Krzysztofa i nie długo czekając zwróciła się ku niemu.
— Więc tedy klauzura pańska skończona i towarzystwo nasze zyskuje w panu bardzo cennego członka — poczęła szydersko. — Przyznam się panu, żem się zawsze tego spodziewała, że pan nie wytrzymasz w tych leśnych nudach i towarzystwie Wilczków. Ale, à propos, niechże nam też pan powie co o tej cudownej Dosi, o której całe sąsiedztwo prawi zadziwiające rzeczy. Czy prawda, że tak piękna, rozumna, nawet... (rozśmiała się), dystyngowana?
Pan Krzysztof wymierzoną nań napaścią zrazu się zmięszał, hrabina spojrzała na kuzynkę marszcząc brwi, z wymówką i niecierpliwością, to jednak nic nie pomogło, panna Kornelia była rozdraźnioną. Niespodziewała się jednak, by milczący pustelnik tak zagadnięty, zdobył się na rześką odpowiedź, a raczej nieznała charakteru dziwaka, który przyparty do muru, umiał się bronić dzielnie. Twarz Krzysztofa przebiegł uśmiech ironiczny.
— W istocie — rzekł — Wilczek, Wilczkowa i Wilczkówna, wszyscy razem warci, aby się im przypatrzeć i oddać im sprawiedliwość. Są to leśne kwiaty, które wyrosły na podziw pięknie i bujno.
— Doprawdy? — podchwyciła Kornelia.
— Tak jest, szczególniej Dosia — dodał pan Krzysztof — niech mi poświadczy pan Adryan, który ją widział i sprawiedliwość jej oddaje.
Złośliwie spojrzała stara panna na chłopaka, ale ten się wcale nie zmięszał. Hrabina milczała, Krzysztofowi twarz zachodziła rumieńcem.
— Wezwany na świadectwo — śmiejąc się rzekł Adryan — nie zaprę się mojego uwielbienia dla panny Wilczkównej.
— Aż uwielbienia — wtrąciła ciotka.
Kornelia się śmiała szydersko.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jesienią tom II.djvu/125
Ta strona została uwierzytelniona.
— 120 —