Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jesienią tom II.djvu/14

Ta strona została uwierzytelniona.
—   9   —

— Panno Kornelio! miejże pani litość! — szepnął Teodor.
— A gdzieżeś pan słyszał, aby stara panna litość nad kim miała? — wrzuciła mu w ucho kuzynka.
Jednakże czy ciekawość czy litość zwyciężyły; po chwili wstała z krzesła, a że i pan Teodor ruszył się zaraz, hrabina która zrozumiała strategią Męczyńskiego, pobladła i zdała się w początku chcieć wstrzymać odchodzącą, po namyśle jednak odstąpiła od tego.
— Tak lepiej — rzekła w duchu — i owszem, dam mu jasną i wyraźną odprawę... raz na zawsze. Usłużny kuzynek doskonale robi jego interesa.
Panna Kornelia niezbyt szybkim krokiem przeszedłszy się po salonie, gdy się do niej zbliżył Teodor, posunęła się ku gankowi.
— A! rozumiem, więc to wszystko umówione! Chcieliby nam czułą scenę ułatwić — mówiła w duchu hrabina — bardzo się na tem zawiodą. Doprawdy, to oburza.
Po odejściu pana Teodora została zmuszoną, choćby dla przyzwoitości zawiązać rozmowę z Krzysztofem. Pierwszy raz po latach tylu znajdowali się sam na sam. Krzysztof, który siadł opodal, obejrzał się i jakby nabierając męztwa, przybliżył się do gospodyni.
Z postanowieniem chłodnego wytłómaczenia się szedł ku niej, podniósł oczy, twarz jej była tak groźna, tak posępna i prawie gniewna, że się zawahał.
Któż wie, jedno może z serca płynące słowo byłoby ich zbliżyło i przejednało od razu, lecz słowo to zamarło na ustach. Pan Krzysztof zrozumiał wejrzenie i ostygł.
— Nie miej mi pani za złe mojego kroku — rzekł siląc się na zobojętnienie — nie uczyniłem go z własnej woli, spełniłem życzenie Teodora. Muszę być otwartym, aby się oczyścić z zarzutu, jaki mi pani słusznie uczynić byś mogła. Teodor... marzy o szczę-