Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jesienią tom II.djvu/30

Ta strona została uwierzytelniona.
—   25   —

tym razem może znużony, nieprzytomny, nieostrożność popełnił.
— Mogę go widzieć? — zapytał Paweł.
— Widzieć go — zapewne, ale nie mówić do niego; nie odpowiada nikomu. Jedna Dosia gdy przyjdzie i pochwyci go za rękę a płacze — oczy otwiera.
Nic już nie mówiąc, Paweł za Teodorem zbliżył się ku drzwiom prowadzącym do izby, w której leżał chory. Przyciemniona była; świeca stała osłonięta w kątku, na tapczanie okryty chustami skrwawionemi, z twarzą bladą leżał pan Krzysztof; oddech ciężki słychać było, i chrypienie w piersi; oczy miał zamknięte. Jedna ręka wisiała zwieszona, żółta, jakby bezwładna i trupia. Obnażone na pół piersi widać było poobwiązywane ręcznikami, na których także krwi plamy leżały ciemne. Felczer siedział na stołeczku przy chorym. Wilczek stał w kątku podparłszy głowę na ręku.
Otwarcie drzwi nie rozbudziło chorego, nie poruszył się, przystąpili do łoża i mogli mu się przypatrzeć zblizka. Mimo boleści twarz była wypogodzona, namarszczone tylko brwi i zagryzione usta zdradzały cierpienie. Chwilami wargi spalone otwierał, zmarszczki jakieś krzywiły mu twarz, ale natychmiast nikły i dawny spokój na nią powracał.
Ani Teodor, ani Paweł odezwać się do niego nie śmieli. Stali jeszcze, gdy weszła z przeciwka córka leśniczego, wodząc oczyma obłąkanemi po izbie, przystąpiła do tapczana, przyklękła i wziąwszy rękę zwieszoną całować ją zaczęła. Chory otworzył oczy, spostrzegł może braci obu i prędko zamknął je znowu. Dosia płakać poczęła.
Przywiązanie to dziecka dziwnem by się mogło wydawać, gdyby Dosia nie wychowała się w oczach i niemal na ręku pana Krzysztofa, który ją lubił bardzo.
Nie dziwiło ono nikogo z domowych, bo Wilczek i wprzódy wiedział jak dziewczę natrętnie zajmowało