Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jesienią tom II.djvu/33

Ta strona została uwierzytelniona.
—   28   —

bina piła na ganku herbatę, gdy jej oznajmiono Schirnera. Kazała go prosić trochę zaniepokojona tak wczesnemi odwiedzinami.
— Cóż to kochanego konsyliarza tak rano obudziło? — zapytała witając go w progu.
— Ja, pani hrabino — odezwał się Schirner — nie budziłem się rano, ale niestety całą noc dziś nie spałem. Trzeba umieć się poświęcać dla cierpiącej ludzkości.
— Któż chory? u mnie? — przerwała Wanda.
— Chwała Bogu nikt — rzekł doktor siadając — wstąpiłem powracając zkądinąd. Szkaradny się stał wypadek: pan Krzysztof Pobóg się przestrzelił.
Mówił to obojętnie, nie spodziewając się uczynić wielkiego wrażenia; wtem hrabina zbladła, rękami chwyciła się za stół i na krzesło blizko stojące padła zakrywając oczy.
Doktór osłupiał, nie mogąc pojąć tej draźliwości nerwów.
— Przestraszyłem panią niepotrzebnie — dodał — zapomniałem, że o takich wypadkach nie mówi się przed kobietami z natury czułemi.
— Zabity? raniony? niebezpiecznie? mów pan — przerwała żywo Wanda — jak się to stało?
Zawahał się staruszek.
— Pani bo dziś nerwowa i podraźniona — odezwał się spokojnie — możeby lepiej o tem nie mówić.
— Ale ja proszę was! jak się to stało?...
— Jak?... ani ja ani nikt podobno wytłómaczyć nie potrafi. Stary myśliwy, który sobie przypadkiem lewy bok całym ładunkiem tuż pod sercem przestrzela... i to w taki sposób! w taki sposób! hm... hm!... niezrozumiałe.
Spojrzał na hrabinę, była cała drżąca i jak trup blada; wstał co prędzej podać jej wody, nierozumiejąc jeszcze, aby się tak cudzym wypadkiem można było poruszać.