Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jesienią tom II.djvu/34

Ta strona została uwierzytelniona.
—   29   —

— Niech się pani uspokoi — rzekł — ja już więcej nie powiem nic. Pani dziś jest nerwowo usposobioną. Nie należy słuchać takich rzeczy; a ja stary, i lekarz w dodatku, dopuściłem się takiej nieroztropności.
Hrabina zamilkła pohamowawszy się.
— W istocie — odezwała się dzwoniąc — wstałam dziś po nocy bezsennej, nie wiem co mi jest, rozdraźnionam bardzo. Darujesz mi, pójdę trochę do siebie.
Kazawszy prosić co rychlej panny Kornelii, hrabina zaledwie zobaczywszy ją zdaleka, ukłoniła się i znikła.
— Otóż ze mnie asinus — rzekł Schirner w duchu.
Panna Kornelia nadbiegła.
— Cóż to Wandzi? wyszła. Jak się masz konsyliarzu! dobrze się stało że przybyłeś, umierałam bez rady twojej.
— A no tak, dobrze się stało żem przybył, ale źle się stało, że hrabina nie zdrowa? —
— Jakto? ona nie zdrowa.
— Zdaje mi się.
— Podraźniona! — uśmiechając się rzekła stara panna zbliżając się. — Jakto? waćpan nic nie wiesz? Swieżuteńko mieliśmy tu odwiedziny po niewiedzieć wielu latach, dawnego narzeczonego hrabiny, za którego wychodzić miała. Rozumiesz, że spotkanie takie nie przechodzi bez wzruszenia.
— Któż to taki? — zapytał Schirner.
— A pan Krzysztof Pobóg! — rozśmiała się Kornelia — wszak wiedzieć musisz.
Doktor szeroką dłonią w usta się uderzył.
— Ot tom głupi!! ot... głupi! — krzyknął i ręce załamał. — Gdzież pamięć miałem.
Panna stała zdziwiona nic nie rozumiejąc.
— Cóż to się stało?